Ten artykuł miał pojawić się 1 czerwca. Ale uznałam, że to za wcześnie, że muszę dać sobie czas, aby móc szczerze ocenić dietę i aplikację, z której korzystam.
Zacznijmy od początku. Przyszła pandemia – dopadło mnie, jak wielu innych ludzi pod wpływem lockdownu – szukanie radości i rozrywki w jedzeniu. A że mnie do jedzenia (i picia przy okazji) nie trzeba namawiać, to tydzień po tygodniu zaczynałam czuć, że ciuchy nie leżą tak jak powinny, jakaś taka jestem senna i ociężała (choć może po prostu nazywając rzeczy po imieniu należy powiedzieć – ciężka).
Drugą rzecz, którą powinniście wiedzieć zanim przejdziemy do merytorycznej oceny wszystkich aspektów aplikacji to fakt, że jakieś 3 lata temu dość intensywnie ćwiczyłam siłowo i podczas jednego z ćwiczeń mocno obciążyłam kolano miażdżąc sobie chrząstkę. Miałam wstrzykiwany kolagen, robiłam ćwiczenia, ale ból i nieustające chrupanie jak było – tak było. Zraziłam się do jakichkolwiek mocniejszych ćwiczeń fizycznych z racji na strach, że zrobię sobie jeszcze większą krzywdę niż już mi się stała.
Dodatkowe kilogramy odbijały się też na moich kolanach – jeśli spojrzycie na jakiekolwiek internetowe rady dotyczące radzenia sobie problemami takimi jak moje, wszędzie znajdziecie punkt o utrzymywaniu prawidłowej wagi ciała.
No dobra, Helena, nie ma co, zapuściłaś się, to trzeba teraz powalczyć o lepsze samopoczucie.
I tak trafiłam na aplikację Anny Lewandowskiej, która okazała się – uwaga, spoiler alert – strzałem w dziesiątkę. No, może dziewiątkę, bo ma swoje wady, dlatego – werble – oto moja subiektywna ocena Diet & Training by Ann.
Dieta Lewandowskiej.
Po pierwsze zdecydowałam się na zakup diety w aplikacji ponieważ już od dłuższego czasu proponuje jadłospis wegetariański.
Największą zaletą diety jest możliwość wymiany produktów w każdym przepisie. Nie masz batatów? Nie ma problemu, zamienimy na klasyczne ziemniaki. Ilość/waga zmienionego produktu zostaje dostosowana do docelowej kaloryczności posiłku, dlatego nawet robiąc risotto z białymi szparagami i kalafiorem, które w rzeczywistości staje się risottem z fasolką szparagową i brokułami, masz pewność, że nie przekraczasz swojego limitu kalorycznego.
W aplikacji możesz wymieniać konkretne posiłki, a nawet całodzienne jadłospisy, jeśli jakiś dzień Ci nie odpowiada albo akurat masz pod ręką inne produkty.
Śniadania: Tu tak naprawdę mamy do wyboru wariację dwóch dań: głównie wegańskich owsianek lub omletów/jajecznic. Raz na jakiś czas pojawi się tofucznica, ale zwykle wybór pozostaje ten sam: owies albo jajo. Nauczyłam się dzięki tej aplikacji jeść owsianki – bo kiedyś ich nie lubiłam. Okazało się, że mleko roślinne i odpowiednie dodatki robią cuda. Poza tym owsianki owsiankami – w ogóle polubiłam śniadania!
Przekąska poranna: Wygrywają owocowe koktajle zwykle z dodatkiem jogurtu. Sama zwykle zamieniałam jogurt na mleko sojowe lub jogurt kokosowy – nie ma takiej możliwości w aplikacji, ale po prostu nie jestem fanką (ani w smaku ani w etyce) nabiału, więc tam, gdzie było to możliwe na własną rękę szukałam rozsądnych zamienników.
Obiady: Kasze, soczewica, ziemniaki, makarony, kotlety, sałatki. Wybór obiadów jest naprawdę szeroki i sporo opcji wegańskich się znajdzie. Przepisy są proste i smaczne. Chyba tylko raz nacięłam się na przepis na kotlety, z których za cholerę kotlety nie miały prawa wyjść. Ale to nie szkodzi, bo zrobiłam z nich pyszną soczewicową papkę, którą pokochałam.
Przekąski wieczorne: Batoniki z Foods by Ann, które swobodnie można wymienić na własnej roboty kulki mocy z orzechami albo różnego rodzaju serki i twarożki z warzywami. To chyba najgorszy punkt tej diety, bo jeśli w dniu przypada twarożek rzadko kiedy jest szansa na wymianę posiłku na wegański. Tu króluje nabiał. A tak jak mówiłam – fanką nie jestem.
Kolacje: Sałatki (z fetą, mozzarellą, ale i pyszne wersje wegańskie z fasolą czy z marynowanym tofu), ale też zupy-kremy czy faszerowane jajka. Nauczyły mnie, że porządny talerz warzyw na kolację może być naprawdę fajną sprawą.
***
Łatwość w przygotowaniu posiłków: Przygotowanie każdego posiłku jest proste, bo prowadzi przez nie uporządkowana i przejrzysta lista krok po kroku.
Dostępność produktów: Tu nie ma magii. Większość produktów znajdziecie we wszystkich supermarketach. Nie ma też obowiązku korzystania z produktów “by ann”. Pojawiają się one w przepisach, ale można je wymienić na inne “niemarkowe” produkty. Przed rozpoczęciem diety uzupełniłam przez zakupy internetowe te droższe produkty typu: orzechy nerkowca, nasiona chia czy też zaopatrzyłam się w wieeeeelkie paczki płatków owsianych.
Cena: No i tu leży pies pogrzebany. Jest drożej, no kurczę jest, ale to może wynikać z kilku kwestii: po pierwsze w sklepach przez pandemię, suszę i politykę ceny poszły w górę. I to solidnie. Warzywa i owoce są droższe, a tych w diecie jest mnóstwo. Dla mnie ostatecznie cena diety jest OK. Za zdrowe produkty po prostu płaci się więcej, niezależnie od tego czy będzie to dieta “by ann” czy jakakolwiek inna.
Najedzenie: Dieta jest przygotowana naprawdę dobrze. Pierwsze dni były ciężkie, ale miałam po prostu – brzydko mówiąc – rozepchany żołądek i musiało minąć trochę czasu, aż wrócił do normalnych rozmiarów.
Nie da się zrobić z zaproponowanych posiłków jadłospisu wegańskiego. Próbowałam. Zawsze wpadnie gdzieś jakaś feta, trochę twarożku albo mozzarella. I to największa, moim zdaniem, wada diety zaproponowanej przez Lewandowską i jej Team.
Ach, zapomniałabym o najważniejszym! Aplikacja posiada wbudowaną funkcję “lista zakupów”. Ustawiasz na jakie dni chcesz zrobić zakupy i voila – cała gotowa lista jest już w Twojej aplikacji. Możesz z łatwością wykreślić produkty, które już masz w domu (jak na przykład nieludzki zapas nasion chia albo płatków owsianych) i lecieć do sklepu bez stresu, że o czymś zapomnisz.
Na diecie zrzuciłam 5 kg w wolnym, stabilnym tempie, chociaż wizualnie pewnie więcej, bo prawie codziennie ćwiczę – i to nie byle jak… no właśnie. Przejdźmy do mojej ulubionej już części aplikacji: TRENIGNÓW.
Treningi z Lewandowską.
Oj kocham. Chociaż początki nie były łatwe. Zdeterminowana do uzyskania w miarę szybkich efektów zrezygnowałam z zaproponowanego przez aplikację planu treningowego na poziomie łatwym. Nie ze mną te numery, ciśniemy mocniej. Wskoczyłam więc od początku do programu treningowego na poziomie średnim. Och ileż ja przez te 2,5 miesiąca wylałam z siebie potu i negatywnej energii. Tonę, no jak nic, tonę.
Lewandowska w swojej aplikacji treningów ma naprawdę mnóstwo: są programy opierające się o ćwiczenia typu cardio, ćwiczenia siłowe, ćwiczenia z gumami, hantelkami,
ćwiczenia skupiające się na konkretnej partii ciała: wzmocnieniu mięśni wokół kręgosłupa czy treningi ABS. Są programy dedykowane kobietom w ciąży, a także tym po porodzie. Są treningi dla mężczyzn, dla par, są takie do robienia na świeżym powietrzu. Jest program dla osób, które mają problem z kolanami. Są treningi łatwe i takie, które wyciskają z Ciebie ostatki sił. Są programy krótkie (ok. 15 minut) średnie (między 27-40 minut) i długie (ok 1h). Naprawdę wątpię, żeby ktoś nie znalazł opcji, która będzie mu odpowiadać.
Nie ma irytujących dla niektórych (prawda, Sandra?) pokrzykiwań “robisz to dla swojej letniej sylwetki”, które często słyszymy w youtubowych treningach. Ale jest wsparcie – 10 sekund przed końcem każdego ćwiczenia głos Ani Lewandowskiej przypomina “pomyśl o swojej motywacji”, albo “to ostatnie powtórzenia, dasz radę!”
Moim zdaniem absolutnie największą zaletą aplikacji jest możliwość podpięcia własnej playlisty ze Spotify. Sam wybierasz czego chcesz słuchać: czy to będzie ulubiony mix muzyki dance, rapu czy melancholijne ballady. Reszta dziewczyn (z Sandrą na czele) nie może zrozumieć jak mogę robić szybkie cardio przy takich smętnych smętach. A ja tak mam – czasami najlepsze wyniki osiągam, kiedy zatopię się w nostalgii ballad. Tak więc – możliwość podpinania własnej playlisty to jest taki plus, że przysłania wszystko inne.
Z tego co wiem niedługo w aplikacji pojawi się możliwość przeskakiwania między programami treningowymi – na co z niecierpliwością czekam, bo oprócz mojego programu chętnie wieczorami zrobiłabym sobie Jogę na lepszy sen (Yoga for better sleep).
Ćwiczenia wymagają samozaparcia i walki. Nie są proste i z każdym dniem poprzeczka jest coraz wyżej. Zmuszają do pracy i “rozwijają się” razem z Tobą.
Ale fakt, że ćwiczenia na każdy dzień nosisz ze sobą w telefonie powoduje, że naprawdę można ćwiczyć zawsze i wszędzie. Choćby krótki set wzmacniający pośladki pomiędzy pracą, a wypadem na miasto.
Dodatki Diet&Training by Ann, nie takie dodatkowe.
Aplikacja regularnie przypomina o monitorowaniu wagi ciała i mierzeniu się. Dzięki temu na wykresie widzimy w jaki sposób kształtuje się spadek wagi, ale co ważniejsze spadek centymetrów z obwodów.
Ponadto jest opcja kontroli ilości wypijanej wody – przydatna, gdy chcesz nauczyć się pić jej odpowiednie ilości.
Od niedawna jest też zakładka “Balans”, która proponuje kilkuminutowe nagrania wspierające medytacje – odgłosy natury, mistyczna, uspokajająca muzyka dla wszystkich, którzy potrzebują wyciszenia i dbają nie tylko o te widoczne aspekty, ale i o swój umysł.
I najważniejsze: Zmień swoje myślenie.
Moja przygoda z aplikacją Anny Lewandowskiej zaczęła się pod koniec kwietnia.
Dziś moja cera jest niemal nieskazitelna, cellulit widocznie się zmniejszył, jestem 5kg lżejsza, moja kondycja jest dużo lepsza, a mięśnie wyszły spod warstewki tłuszczu i z przyjemnością łapią kapryśne w tym roku słońce. Wyrobiłam zdrowe nawyki żywieniowe i z większą świadomością patrzę na pizzę albo tort bezowy. Nadal wiem, że są pyszne, ale dwa razy zapytam się czy warto i spojrzę na stan swojej skóry, zanim podejmę decyzję o cheat day’u.
Najważniejsza jest dla mnie zmiana podejścia do samej siebie. Już na samym początku tej przygody postawiłam sobie za punkt honoru, że przestanę walczyć ze swoim ciałem. Zamiast pracować NAD swoim ciałem postanowiłam zacząć pracować RAZEM Z NIM.
Przestałam patrzeć na fałdkę tłuszczu ze smutkiem, a w zamian za to zaczęłam doceniać mięśnie, które kształtują się pod nią. Bo chcę razem z moim ciałem pracować na moje lepsze samopoczucie. Razem z nim, a nie przeciwko niemu. I chyba to podejście zbliża mnie z każdym dniem do sukcesu.
Bo nie planuję rezygnować, choć diety w tym momencie trzymam się już znacznie mniej rygorystycznie niż na początku, szczególnie ze względu na moje wybory żywieniowe, które zdecydowanie są wegańskie.
A efekty?
No a efekty są, to na pewno 😉 wystarczy spojrzeć na zrzucony brzuszek i wygładzoną skórę. Wybaczcie rozwichrz na głowie, no ale innych zdjęć nie mam. Nawet nie planowałam ich wrzucać, ale pomyślałam, że w sumie sama oczekiwałabym w takim wpisie “namacalnych” efektów.
Reasumując.
Każdemu wegetarianinowi mogę tę aplikację polecić. Weganinowi już nie, choć można przecież korzystać tylko z treningów. Sama bardzo cieszę się, że podjęłam tę decyzję i mogę cieszyć się dziś sprężystością ruchów, ładną cerą i gładkimi udami. Udało mi się zmienić swoje nawyki i poznałam mnóstwo ciekawych i smacznych przepisów, które poszerzyły moje kulinarne horyzonty.
Polecam wam przede wszystkim dbać o swoje zdrowie i dobre samopoczucie a zdrowa dieta i aktywność fizyczna jest najprostszą do tego drogą. Niezależnie czy z aplikacją Diet & Training by Ann, czy jakąkolwiek inną.
Ach, no i żeby nie było: To nie jest artykuł sponsorowany.
2 Komentarze
Ale się ciebie bosko czyta! I ogromne gratulacje! Kawal ciężkiej i pięknej roboty wykonany!
<3 Dziękuję <3 Cieszę się, że się podoba